Jesteś wreszcie. Poczułam twoją obecność dziś o poranku, choć nie lubię, gdy zakradasz się do mojego łóżka, zdzierając kołdrę i przynosząc chłód. Paradoksalnie kocham na ciebie patrzeć, jak już się porządnie obudzę i przyzwyczaję, że jesteś. Pomimo, że częściej się przez ciebie smucę, niż uśmiecham to... lubię gdy wpadasz. Tak rzadko się widujemy i nigdy nie wiem, w jakim aktualnie zastanę cię- nastroju. Bywasz czystym pięknem, złotym i błyszczącym, dla którego za każdym razem tracę głowę. Mogłabym się w ciebie wpatrywać godzinami, słuchając ulubionej muzyki. Gdy przychodzisz, zazwyczaj siadam na parapecie, skąd mam o wiele lepszy widok na ciebie, niż z perspektywy łóżka lub taboretu. Fascynujesz mnie od zawsze, zwłaszcza, gdy stajesz się niczym głaz- szary i mokry. Pełno w nas obojgu wówczas melancholii i nostalgii. Bywają dni, że ja i ty to czysty smutek. Siadamy wówczas obok siebie i wylewamy hektolitry łez, ale przywykłam już do tego, że wypełniasz mnie jak nic i nie umiałabym już bez ciebie tak po prostu istnieć ze świadomością, że już na zawsze byłoby mi kurwa „tego czegoś”- brak. Działasz na mnie różnie, choć najczęściej na nerwy. I gdy za oknem plucha i deszcz. Lubię pić z tobą herbatę z miodem i cytryną lub poczęstować nas grzańcem z ulubionego wina, doprawionego dużą ilością goździków oraz cynamonu. Wybór zależy zawsze od tego, czego w danym momencie najbardziej potrzebuję. Nigdy się nie sprzeciwiasz. Jednak najbardziej kocham w tobie to, jak w ciepły i przyjemny dzionek muskasz delikatnie moje policzki i odgarniasz mi włosy z czoła. Robisz to zupełnie spontanicznie, bez konkretnego powodu, a ja cała szczęśliwa, wpatruję się w krajobraz rozciągający się na szerokość moich źrenic. Lubię chodzić z tobą na spacery. I tylko z tobą, ponieważ bywa tak, że niczego więcej nie jest mi na tę chwilę potrzeba. Słuchamy ulubionych kawałków, najczęściej z zamkniętymi oczami, siedząc gdzieś, gdzie nikt nie przeszkadza. Nierzadko się zapomnę i stracę rachubę czasu, ale ty uparcie próbujesz przywrócić mnie do rzeczywistości, przenikając przez warstwę grubych ubrań, powodując dreszcz przebiegający po całym ciele, poruszając te czułe ze strun. Wiesz jak to zrobić, nie znamy się przecież od dziś. I nie podoba mi się to, że czasem to wykorzystujesz przeciwko mnie. Wzbudzasz we mnie emocje z tych skrajnych, serwując mi karuzelę doznań, które potem pamiętam jeszcze długo, zwłaszcza wtedy, gdy zmuszasz mnie do sięgania po poezję, nasączoną słowami, które wyciskają moje serce jak gąbkę. Ta relacja jest dość skomplikowana, gdyż pomimo tego, iż zamiast nieustannego szczęścia, dajesz mi przeważnie dnie pełne lęku oraz niepokoju to...tęsknię gdy odchodzisz. Niemal za każdym razem. I cholernie nie lubię znów na ciebie czekać. Bo dzięki tobie utwierdzam się w przekonaniu, że wciąż reaguje na bodziec: na słowa i dźwięki, czuję, kocham i nienawidzę, cierpię i płaczę ze szczęścia, nie tracę człowieczeństwa, a moja dusza nie zamarza. Jestem z takiej gliny, której ze świecą szukać. Wrażliwej, ponadprzeciętnie. Zwłaszcza na obrazy, słowa, uczucia, relacje z innymi oraz na muzykę. Rozgrzewasz i ochładzasz moje „ja” od środka, zachowując przy tym zdrowy balans. Bo ja się po tobie za każdym razem podnoszę. Dzięki tobie jestem silna na zewnątrz, lecz... bywam krucha w środku. I choć nie czuję się źle wśród innych, podobnych do ciebie, to tylko tobie udaje się wydobyć ze mnie wszystko to, co we mnie najlepsze i najgorsze zarazem. Jesteś moją fortecą oraz wymówką, gdy nie mam ochoty tłumaczyć się światu, dlaczego znowu mi się czegoś nie chce, albo, że teraz jest mi wszystko jedno. I choć pamiętam, że kiedyś szczerze cie nienawidziłam, to od paru ładnych lat twierdzę, że ja i ty... to jednak przyjaźń na zawsze. Zrobiłam dziś na twoje przyjście zapiekane jabłka w cynamonie i przeczytałam ci na głos jeden z moich wierszy, uśmiechając się przy tym w kolorze bordo na ustach. Jesieni, bądź dla mnie dobra bo nadchodzi czas, w którym będzie psychicznie trudniej. Aż do wiosny.
Pamiętam ten wieczór, kiedy po raz pierwszy Cię zobaczyłam. Była zima, styczeń. Chłodny i mroźny, a w barze, w którym dorabiałam nie było jeszcze tłumów. Wszedłeś niepewnie i dopiero gdy wzrokiem odszukałeś naszą wspólną koleżankę, na Twojej twarzy pojawił się uśmiech, dla którego moja podświadomość już wtedy straciła głowę. Ja- dopiero kilka miesięcy później…Pamiętam, że nawet się sobie nie przedstawiliśmy, lecz rozmowa między nami wywiązała się bardzo naturalnie i swobodnie, jakbyśmy znali się już wcześniej. Nie odczuwałam typowego dla nieznajomych skrępowania czy poczucia dyskomfortu. Zamieniliśmy parę zdań o tym, że zimno, że bywasz tu rzadko, że śmiesznie marszczę brwi, i że zmęczenie po pracy daje Ci się we znaki. Ja z kolei przechodziłam trudne chwile w związku i choć na ogół lubię dużo mówić, tamtego wieczoru zdecydowanie wolałam słuchać Ciebie, mrożąc swoje rozkołatane emocje i serce w szklance złudzeń, z duża ilością lodu, mleka i jeszcze większą zawartością kawowego lik
Komentarze
Prześlij komentarz