Zawsze coś się kończy, u mnie akurat październik, przynosząc w tym roku ze sobą zarówno ciepło, jak i chłód, który owijał się się wokół mojego ciała zazwyczaj wczesnym porankiem, zupełne znienacka, nie pytając o zgodę. W sklepach już świąteczne akcenty, a ja nadal utknęłam gdzieś w sierpniu i coś nie mogę się w tym roku z niego wyjątkowo otrząsnąć. Sierpień był intensywny, w sierpniu trzęsła się ziemia, w sierpniu przeżyłam wewnętrzne tsunami, po którym już nigdy nie będę taka, jak kiedyś, choć może na pozór wydaję się być. Dziś sobota. Kręcę się po domu po kolejną kawę, żeby rozgrzać nieustannie marznące dłonie. W tle ostatnio ulubiony kawałek , w którym słyszę, że: „życie kurewskie, mała, od zawsze wkurwiał mnie świat, z resztą to już słyszałaś”- słyszałam, myślę sobie, choć mnie świat nie wkurwia od zawsze i trochę złą jestem na tego Sobotę, że przypomina mi o przemijaniu życia i o całowaniu kogoś ten ostatni już raz. Nie lubię myśleć o rzeczach ostatecznych, choć już jako nastolatka zdałam sobie sprawę, że nie przeraża mnie kres, który kiedyś nastąpi. Przeraża mnie natomiast, że nie wykorzystam życia w pełni. Tak jak bym chciała. Boję się, że zapomnę o ludziach, dzięki którym jestem tym, kim jestem. O tych, którzy byli, są i będą trzymać mnie za rękę, gdy w moim życiu rozegra się dramat. Którzy obejmą na pocieszenie i utulą, kiedy zimno i noc. O tych, którzy aktualnie są w stanie rzucić wszystko i być. Którzy wydzielają dobro, które jest jak ogień w kominku, ogrzewa moje serce... i te nieszczęsne wciąż zimne dłonie. Boję się, że nie zdążę obejrzeć interesujących mnie filmów, przesłuchać cudownych piosenek i przeczytać tych wszystkich książek, które nagminnie gromadzę: rozpoczynam, nierzadko po kilka naraz, kończę lub nie kończę, zostawiam je, zapominam, żeby odkurzyć po latach. Bo ja tak naprawdę nie potrzebuje zbyt wiele. Na przestrzeni lat zdałam sobie sprawę, że ja aktualnie nie dbam już o bzdurne dramy, jakie rozgrywają się gdzieś na poziomie psychiki i chorej wyobraźni. Ja chce tylko spokoju i mniej negatywnych ludzi wokół siebie. I tego, żeby szanowano moje wybory, relacje, w które się angażuję i emocje, jakie mi przy tym towarzyszą. Głęboko wierzę, że los zsyła nam wszystkie znaki, drogowskazy i rozterki z jakiegoś powodu, o którym być może dane nam będzie dowiedzieć się dopiero za kilka lat...
Wracam z kolejnym kubkiem gorącej kawy...w tle dla odmiany Domagała, który ostatnio jest balsamem na moją duszę. Śpiewa, że jest czegoś wart. Każdy jest w życiu czegoś wart! A już na pewno miłości. Przemyka mi przez myśl, że posłuchałabym Go na żywo, poszła na koncert. Zauważam, że ostatnio faktycznie cierpię na jakieś deficyty kultury. Kiedyś zrzucałam winę na brak czasu, teraz również go nie posiadam, teraz to już zwłaszcza, ale..mimo to znajduję ostatnio w sobie dziwny constans z życiem i choćby na ostatni seans do kina w środku tygodnia, ale jadę! I zawsze jest przy mnie któryś z członków mojej watahy i chętnie mi towarzyszy, choćby miał tego seansu połowę przespać lub...współodczuć szok i niedowierzanie, jak po ostatnim wypadzie na: „Serce nie sługa”, film choć piękny to zakończenie paliło przełyk jak po pierwszym kieliszku, który nie wszedł zbyt dobrze, lecz tak to już jest, że życie rzadko kiedy nie bywa przewrotne. Czasem jest tak, że kładziesz się spokojnie spać, żeby z minuty na minutę okazało się, że ktoś kilometry stąd właśnie przeżywa rozterki, a Ty z automatu wstajesz, łapiesz co masz pod ręką i jedziesz, po prostu być. Przytulić, gdy trzeba, utulić do snu, podać herbatę do łóżka...Pewien naukowiec i pisarz, jeden z lepszych z resztą- od lat na podstawie swych powieści próbuje tłumaczyć naturę ludzką, wyodrębniając takie pojęcia jak: „molekuły emocji”, „cząsteczki osobowości”, „deficyty serca”. A ja się z Nim zgadzam. Zdolność współodczuwania definiuje nas jako istoty wrażliwe, również na krzywdy oraz cierpienie innych. Ten jeden niezauważalny na pierwszy rzut oka aspekt świadczy o tym, że pomimo warstwy ironii, sarkazmu i egoizmu, jakim potrafimy się opatulić na zewnątrz, tak naprawdę jesteśmy tacy sami...czujemy, śmiejemy się i płaczemy, odbieramy bodźce, doświadczamy, pragniemy, żyjemy tak naprawdę we własnym „tu i teraz”, popełniamy błędy, tęsknimy za tym, co utraciliśmy, napędza nas czyjaś obecność i dotyk, cierpimy, najczęściej z miłości. Zawsze coś się wtedy w nas kończy, coś się wówczas w nas zaczyna...właśnie kończy nam się październik. Tak na koniec, przypominam...
Komentarze
Prześlij komentarz